środa, 7 maja 2014

This is Halloween


Wszystko wiruje. Macham rękoma , ledwie tańczę. Widzę ją znowu. Tańczy z kimś.  A podobno tego nie lubi. Odwracam głowę, zamykam oczy. Jestem tylko ja i muzyka . Flesz uderza po oczach. Otwieram je. Widzę smugi moich palców. Pieszczocha , która zostawia długie białe ślady.  Nie wiem dlaczego ale wychodzę z parkietu. Idę do Kibla. Nie wiem po co. Widzę ludzi znajomych. Tu z nimi przyszedłem. Jeszcze myślę. Strzała, zmuś się żeby myśleć. Bez przypałowo. Siadam na jakieś kanapie. Zamykam oczy. Słyszę typową dyskontową muzykę. Ludzie mają na sobie dziwne ubrania. Jeden chyba uciekł z wiezienia, drugi ma mundur  . Tu jakimś wampir  tam wilkołaki. O nie ,nie Strzała. Bezpieczniej dla ciebie będzie jeśli uspokoisz oddech , zamkniesz oczy i spróbujesz żyć. Po prostu. W dech wydech. Ile razy obiecywałeś sobie że to już koniec? Że nie pijesz , nie palisz, nie weźmiesz żadnego gówna? Zawsze kończę tak samo. Nigdy nie wiem kiedy przestać 
-Pan ma już. Wypad z klubu! -mówi do mnie jakaś  kobieta.
-Nie , ja się uspokajam.
- Wie pan ilu już mi tak mówiło tego wieczoru ?
-Nie. Ma pani dychę , i powiedzmy że nabrałem nowych sił.
Wzięła dychę. Mogę zostać. Było blisko. Pamiętaj , Strzała nie możesz siedzieć . Wtedy umierasz. Gram w tą grę.  Zasada prosta. Jeśli nie usiądę przez minutę wygrywam i stawiam sobie piwo. Zaczynam wierzyć że może kiedyś będę normalny. Wchodzę do kibla . Trzeba trochę odbudować morale stary .  Wyciągam z kieszeni portfel . Tu są! Mam moje dwie ostanie piguły. Piguły życia i śmierci. Jeśli nie weźmiesz takiej w odpowiedniej chwili giniesz. To kolejna gra. Humor musi trwać.  
Pierw pod język potem sru do gardełka. Prawie umarłem. Prawie przegrałem. Nie mogę przegrać muszę dalej grać. Bo zacznę myśleć. Nie chce tego! Gramy . Nie usiadłem. Minęły dwie minuty.  Należą mi się zatem dwa piwka! Podbijam do barmana:
-Dwa Lechy na szybkości . - Daje barmanowi banknot on mi podaje piwo. Najwyraźniej rozumiemy się bez słów. Albo widzi w jakim jestem stanie i woli nie wdawać się w rozmowy. Pije mojego Lecha. Przypomina mi się że moją żelazną zasadą było nie picie na piguły, cóż , zasady można zmienić.
Pije , a właściwie przechylam na dwa razy , pierwsze piwo. Spostrzegam Boginię na Sali. Podejść? Nie. I tak nie jesteś wstanie już bajery kręcić. Strzała wlecisz z tym że nie lubisz nazizmu i na pewno nic już z tego nie będzie…  Od niej aż wali nazikiem. Ale mimo to podoba mi się. Jej krwisty makijaż , podarte getry, długie szesnasto dziurkowane   glany. To wszystko tworzy  mój ideał na dzisiejszą noc.
Odwracam się by na nią nie patrzeć.  Piję piwo. Tym razem spokojnie , powoli. Świat zwalnia obroty. Ktoś krzyczy. Ktoś się bije. Jakieś butelki lecą. Przepraszają mnie. Upadłem. Nie wiem co się dzieje.
Czuję krew z nosa. Nagle tępo przyśpiesza . Jakiś frajer mnie uderzył. Nie odpuszczę mu już.  I wszyscy którzy przyszli ze mną.  Podbiega do nas jakiś koleś.
- Jak chcesz się napierdalać to na dwór! Już! –mówi.
Wychodzimy powoli na zewnątrz klubu. Zerkam przez plecy. Nie będziemy sami . Wszyscy nas będą obserwować . Tylko tego mi było trzeba dziś. Ale nie podaruje. Nie i koniec.  Bum.  Kolejna pieść  trafiła mnie tym razem w policzek. Nie czekam na kolejne zaproszenie. Uderzam uderzam. Uderzam.
Kopię. Siadam na nim. Bije go po twarzy. Teraz ja leże. Trzyma mnie dwóch kolegów
-Debilu chcesz go zabić?!
-Spadam do środka.-odpowiadam.
Wchodzę  znowu do mojego królestwa. Krew ściekająca mi po twarzy jest teraz artefaktem. Jestem cały nabuzowany. Znowu widzę  Boginie. Tym razem bez mrugnięcia okiem podchodzę do niej.
-Co pijesz .. Bogini ?
-Martini. A ty już nie pijesz.
-Nie mów mi co mam robić.
-Bo co?!- podnosi głos.
-Bo nie jesteś nie wiadomo kim. – mówię to po czym jednym ruchem przyciągam ją do siebie. Całuje ją. Nie wyrywa się. Nawet nie próbuje się ode mnie odsunąć. Wykonałem zadanie. Pocałowałem ją . Nic więcej tego wieczoru od ciebie nie chce szybka kobieto.
-Lece.  Na parkiet. – mówię . Chcę aby już jej nie było . Nie obchodzi mnie. Dostałem  jej usta. Na więcej nie zasługuję,w tym stanie.
-Mogę iść z tobą ?
-Nie.
Nie idę na parkiet. Wiem że nie ogarnę i znowu będą problemy. Cele na dziś zrealizowane. Spadamy. Tylko jeszcze ta ostatnia wesoła pigułka.. i będę lewitował do domu.  Kocham, kocham ten stan! Brum. Leć leć tableteczko ! Gardełko czeka.. Hop. Nie ma jej.  Uciekła . A razem z nią moja świadomość i życie. Widzę ciało. Lewituje nad nim. To ciało idzie ulicą bez czucia. Umysł jest daleko. Ciało idzie. Stoi grupa. Ciało Napiera. Grupa bije. Ciało ucieka. Nie jestem wstanie po tym wszystkim nawet krzyczeć wołać o pomoc. Nagle jeden z nich wyciąga nóż. Uderza mnie raz drugi . Padam. Wszystko mi wiruje . Tym razem to nie od dragów. To Agonia. Zasypiam.
-Otwórz te oczy idioto jeden!
Słyszę kogoś. Ale nie mam siły wstać. Nawet oddychać nie mam siły..
-Wstawaj !
Nagle, otwieram oczy i wstaję.
-Czy ja jestem w niebie ?
-Nie . I masz przestać udawać że się sztyletujesz tą łyżeczką rozumiesz?!
-A gdzie jestem?
-W swoim domu.  Przyleciałeś tu. Rzuciłeś się na ziemie. Wziąłeś łyżeczkę  i udajesz że Cię zabijają nożem.  Czyli dobra impreza była?
-Nie dobra. Ona była nie zwykła. – mówię po czym zasypiam.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz